Posiadał usterkę. Nie potrafił powiedzieć „Kocham”.
Nigdy nawet nie próbował.
Miał natomiast swój sprawdzony sposób na okazywanie miłości.

Byłem ośmioletnim, wątłej postury chłopcem.

Pewnej zimowej nocy wrócił do domu pod wpływem.
W drzwiach chwycił mamę oburącz za szyję, uniósł w powietrzu i przycisnął do ściany przedpokoju. Zaczął dusić. Tak przepraszał za zdradę. Zdradzał z Panią Bogusią – kochanką.

Sięgnąłem do szafy po drucianą trzepaczkę do dywanów. Zacząłem okładać go po plecach. Nawet nie zauważył. Ani drgnął.
Mama przebierała nogami w powietrzu. Płakałem i błagałem żeby przestał. Uderzyłem raz jeszcze – poczuł.

Nie pamiętam co działo się później. Ocknąłem się następnego dnia. Klęczał przy moim łóżku, modlił się i płakał. Przykładał lód do podbitego oka i rozciętej skroni. Mojego oka i mojej skroni. Nie do końca rozumiałem co się stało? Niewiele pamiętałem. Obiecywał, że już nigdy nie uderzy. Wtedy czułem, że mnie kocha.

Słowa nie dotrzymał.

Zdradzał, pił i bił. Krew lała się, gdy tłukł szyby. Meble fruwały między kuchnią, a pokojem. Łazienkę oszczędzał. Do dziś lubię leżeć w wannie. Tam czuję się bezpiecznie.

Mama bała się, kochała i wybaczała. Dwadzieścia lat.
Krócej nie potrafiła.

Niedaleko pada jabłko od jabłoni

Szybko się od niego uczyłem. Zacząłem znęcać się nad siostrą. Mordowałem żaby, białe myszy, które hodowałem i schwytane wróble. Kiedyś z kolegami z podwórka próbowaliśmy utopić w bajorze nowonarodzone kocięta. Ktoś dorosły je na szczęście z wody wyciągnął i uratował.

Sygnał karetki pogotowia z przerażającego, stał się dla mnie na pewnej płaszczyźnie ekscytujący. Pod naszą klatką schodową zbiegali się sąsiedzi i dziesiątki dzieciaków z okolicznych bloków. Obserwowali mamę ubraną w bordowe kapcie i różowy szlafrok, prowadzoną przez lekarza do ambulansu.

Czułem wstyd i strach.

Siostrę biłem za to, że go kochała. Kochała nawet wtedy, gdy po powrocie z wywiadówki uniósł ją pół metra nad ziemią i trzymając w powietrzu za włosy, mobilizował do poprawienia ocen w szkole. Machała nogami i krzyczała z bólu.
Serce mi wtedy pękło. Przesadził.
Rzuciliśmy się na niego z mamą i zaczęliśmy okładać pięściami. Mama walczyła jak lwica. Chociaż raz.

Z zazdrością patrzyłem na dzieci, które idąc spać, nie musiały się bać.

Gdy osiągnąłem pełnoletniość, któregoś dnia wpadł podminowany do mieszkania. Mama była w sklepie. Postawiłem się i krzyknąłem, że już nigdy jej nie uderzy.

Nie wytrzymał.

Rzucił się na mnie, próbując mi skręcić kark. Prawie mu się udało. Sąsiad usłyszał pisk i wpadł do mieszkania. Odciągnął go, ratując mnie w ostatniej chwili.

Nie dał za wygraną.

Następnego dnia znowu wrócił pijany. W drzwiach wejściowych, gdy stanąłem w obronie mamy, przyłożył pistolet do mojej głowy i pociągnął za spust. Pistolet się zaciął, a nabój nie wypalił. Twarz mamy z purpurowej w ułamku sekundy zrobiła się biała. Rzuciła się na niego przewracając go na podłogę. Broń wypadła mu z ręki. Zabrałem pistolet i pobiegłem na policję.

„Mamo, albo on, albo ja…”

Udało się. Zrozumiała.Następnego dnia wystąpiła o rozwód. Wyprowadził się do kochanki.

Gdy już z nami nie mieszkał i gdy odmienionego, skromnego i żałującego tego, co uczynił, zaczynałem darzyć sympatią, z czasem kochać. Gdy bliski byłem wypowiedzenia słów, których on nie potrafił do mnie przez całe życie wypowiedzieć, wydarzył się wypadek.
Jechał samochodem, gwałtownie skręcił w lewo i uderzył w drzewo, dachując.

Leżał w szpitalu. Trzymałem go za rękę. On wiedział, że kocham, ja wiedziałem, że on kocha. Płakałem.
Czułem, że mu wstyd i, że żałuje. Zdążyliśmy się pożegnać. Zapytałem „Masz już dosyć tato?” Skinął potakująco głową, po jego lewym policzku spłynęła łza. Umarł.

Po epoce spotkań z psychologami, grupowej terapii, niezliczonej ilości połkniętych antydepresantów i nieudanych związkach, uzmysłowiłem sobie, że jestem fabrycznie wadliwy.

Za każdym razem, gdy uciekałem boso po śniegu, chcąc ukryć się za krzakami przed ojcem, albo gdy czekałem z bólem brzucha przy kuchennym oknie, zastanawiając się, czy wróci do domu pijany, tworzyła się kolejna usterka. We mnie, w moich bliskich. W całym wszechświecie.

Byliśmy, jak czyste twarde dyski, na które można było wgrać najlepsze, prawidłowe oprogramowanie.
Wgrano niestety z milionem błędów, które niełatwo teraz naprawić.

Wszyscy poszukujemy szczęścia.

Zacząłem podróżować po Europie. Byłem w Ameryce. Przemierzałem świat w poszukiwaniu szczęścia.
Miałem nadzieję na spotkanie z Istotami idealnymi.
Ludźmi pozbawionymi kompleksów i złych wspomnień. Takimi, którzy nie mają niskiej samooceny. Którzy nie są od niczego, ani nikogo uzależnieni. Miałem nadzieję, że wśród tych tysięcy napotkanych osób, spotkam człowieka bez wad. Takiego, od którego nauczę się, jak być szczęśliwym?
Mówili przecież w różnych językach. Wychowywali się w różnych domach i kulturach. Biedni i bogaci. Mądrzy i głupi. Różni. Kobiety, mężczyźni, całe rodziny.

Na próżno. Wszyscy okazywali się fabrycznie wadliwi.

Krusi, wrażliwi, wewnętrznie samotni, zakompleksieni, pozbawieni poczucia własnej wartości. Uzależnieni od papierosów, alkoholu, pracy, kariery, narkotyków, przemocy, seksu, internetu, hazardu, religii, poprawiania urody. Od rodziców, dzieci, ludzi i tysięcy rzeczy, od których można się uzależnić. Agresywni, upierdliwi, męcząco mili. Nachalni, kłótliwi, bezczelni, albo zamknięci w sobie, aspołeczni.

Pragnący atencji i miłości. Niedojrzali emocjonalnie i narcystyczni. Popełniający błędy. Niegotowi do bycia rodzicami i partnerami.
Wiecznie poszukujący szczęścia. Nawet Ci z pozoru najszczęśliwsi. Niedoskonale piękni.

Spotykałem ludzi.

Niedoskonałość wylewa się z nas równie szybko, jak pozory, które na początku stwarzany, gdy udajemy doskonałych.

Ci, których nie przetrącono w domu, zostali przetrąceni w szkole i na podwórku. Tych, których nie przetrąciła szkoła, przetrąciło życie, praca, związki, relacje i straty wszelkiego rodzaju. Ostatnio dosyć skutecznie psychikę przetrącają media i internet.

Nie ma na świecie ludzi kompletnych emocjonalnie.
Wszyscy posiadamy braki i potrzebujemy pomocy.
Bez luster w postaci czyichś mądrych oczu, będziemy widzieć w ograniczonym zakresie.

Tak jakoś skonstruowana jest istota ludzka, że w każdym sercu znajdzie się jakaś wyrwa. Każda dusza jest porysowana jakimś ostrym narzędziem. Sami tego nie załatamy.

Najbardziej niebezpieczni i najwięcej krzywdy wyrządzają innym Ci, którzy twierdzą, że są zdrowi, nie wymagają żadnej naprawy i nie potrzebują niczyjej pomocy.

Ego, siła wyparcia i strach przed konfrontacją z własnymi niedoskonałościami, a co za tym idzie – popełnionymi błędami, czasami krzywdą, są w nich tak potężne, że uniemożliwiają rozwój i zmiany na lepsze.

Chcąc czerpać z teraźniejszości, zbliżać się z upływem lat do światła, nie można nie rozliczyć się z przeszłością.

Zapominając o swojej ciemnej stronie, (a każdy człowiek takową posiada) udając, że nie istnieje, nie chcąc się z nią zmierzyć, tak naprawdę tę ciemną stronę pielęgnujemy. Karmimy wstydem, strachem i wyparciem.

To wewnętrzny potwór, który rani nie tylko tego, który go hoduje, ale przede wszystkim rani bogu ducha winnych ludzi, którzy potwora otaczają.

A wystarczyłoby spojrzeć mu w oczy i przyznać, że jest, istnieje. Przestać z nim walczyć.

Nie jest ujmą usłyszeć od dziecka „Mamo, tato, potrzebujecie pomocy. Pójdźcie do psychologa”.

Wstydem jest temu dziecku nie zaufać i zlekceważyć jego słowa. Dziecko jeśli komukolwiek bezgranicznie ufa, to rodzicom. Dlaczego rodzice nie ufają własnym dzieciom?

Nigdy nie powiedziałem nikomu, że jestem normalny.
Kilka miesięcy temu ktoś mnie zapewniał, że jest, a finalnie prawie mnie zabił.

Im więcej idealnych filtrów ludzie nakładają na twarze. Im bardziej do siebie zachęcają. Im większe mniemanie o sobie mają, tym szybciej należy od nich uciekać.

Cierpią i będą zadawali ból. 

Mam kolegę. Kolega ma 27 lat. Mieszka z rodzicami. Oni uzależnieni są od niego, on uzależniony jest od nich. Psychicznie. Musi wracać o wyznaczonej porze do domu. Zwykle nie później niż o 19.00.
Nie może zostawać u nikogo na noc. Nie może i nie chce.
Kontrolują go telefonami i smsami.
Kochają, więc podarowali mu działkę przylegającą do ich domu. Namówili, aby wziął kredyt i dokupił drugą działkę obok podarowanej działki. W ten sposób wszyscy załatwili sobie kolejnych dziesięć lat (czas spłacania kredytu) uzależnienia. Wszystko oczywiście z miłości.

Kolega z tego wszystkiego zaczął pić. Upija się sam, w swoim pokoju. Przy okazji ma ogromną potrzebę miłości i dowartościowania, więc pakuje się w toksyczne związki.

Psychologów się boi. Nie uznaje, więc nie pójdzie.
Kolega jeszcze do niedawna twierdził, że wszystko z nim w porządku.
Lubię go, więc postanowiłem mu pomóc. Raz, drugi, trzeci – bezskutecznie.
Dwa lata temu nauczyłem się pewnej jakże przydatnej i mądrej zasady.

Każdy ma niezbywalne prawo do zmarnowania sobie życia.

Nikt nikogo nie przywiąże do kaloryfera i nie zmusi go do tego, żeby żył. Żył zdrowo emocjonalnie, lepiej, żył w ogóle.

Jako dziecko, mogłem się zabić, uwalniając od ojca alkoholika, który „po spożyciu” stawał się sadystą i od mamy uzależnionej od przemocy. Nic więcej nie mogłem zrobić. Nie mogłem nigdzie uciec.

Jako dorosły także mogę się zabić, ale mogę też żyć korzystając z narzędzi i możliwości, jakich wtedy nie było. Z doświadczenia mądrych ludzi, pomocnych książek, skutecznych leków. Próbuję.

Emigracja? Ucieczki?

Psychoturystyka nie jest rozwiązaniem. Gdziekolwiek się ucieka, zmieniając otoczenie, miejsce zamieszkania, ten ciężki bagaż zabiera się ze sobą.

W plecaku nadal są uzależnienia, niemiłość do siebie samego, niska samoocena, złość, frustracja, tęsknoty i wszystko to, przed czym próbuje się uciec.
Wycieczkę trzeba zrobić do wewnątrz, nie na zewnątrz.
To długa i niełatwa podróż, ale nawet jeśli nie dla samych siebie, warto ją odbyć po to, żeby nie krzywdzić bliskich nam osób.

Praca, jaką wykonałem przez ostatnie lata, a już na pewno przez ostatnie miesiące, jest czymś więcej, niż tylko próbą naprawienia siebie. To odpowiedzialność za tych, którzy mnie otaczają i będą otaczali w przyszłości. Za tych, z którymi funkcjonuję, żyję i pracuję.

Na terapię nie idzie się tylko po to, żeby pomóc sobie. Na terapię idzie się także po to, żeby nie niszczyć życia innym.

Czasy się zmieniły.

Pamiętam, gdy którejś nocy biegliśmy do budki telefonicznej. Była tylko jedna na osiedlu. Mama, siostra i ja. Nawet nie pamiętam, czy zdążyliśmy założyć buty.

Padał deszcz. Mama wykręciła „997”. Drżącym głosem powiedziała „pomocy”. Milicjant odpowiedział „W pożycie małżeńskie się nie wtrącamy”. Zrezygnowana opuściła głowę. Odłożyła słuchawkę. Próbowała.
Tamtej nocy spaliśmy u babci.

Taty nie ma, babci nie ma. Milicji nie ma.

Wspomnienia, blizny i nieudane życie osobiste są jak ni cholery nie pasujący do obecnego mnie tatuaż z tamtych czasów.
Trzeba go powoli wywabiać, żeby nie raził ani mnie, ani nikogo w oczy.

Świat jest taki, jaki pielęgnujemy i skrywamy w sobie.

Hitler nie zrobił castingu mającego na celu wyłonić z tłumu tysiące sadystów, którzy będą mordowali ludzi. Hitler tych sadystów stworzył. Obudził często w dobrych, ale przetrąconych ludziach skrywane głęboko demony.

Chłoniemy jak gąbki. Przejmujemy cechy, upodabniamy się do otoczenia.

Oddając władzę politykom mściwym, pełnym złości, będziemy mściwi i pełni złości. Oddając ją uśmiechniętym, będziemy się uśmiechali.

W gruncie rzeczy jesteśmy jednią.

Mamy wolną wolę. Ta wolna wola choć często ograniczona jest przez skutki naszych doświadczeń, nadal jest wolna.

Tak, jak wspomniałem wyżej. Każdy ma niezbywalne prawo do zmarnowania sobie życia. Ty także.

Właśnie skończyłem czytać fenomenalną książkę, którą podarował mi mój mentor. „Czesałam ciepłe króliki”.

To książka o Alicji Gawlikowskiej- Świerczyńskiej, która przeżyła obóz zagłady. Nie tylko przeżyła, ale całkiem dobrze go wspomina. Polecam.

Niewiele jest sytuacji bez wyjścia. Bez wyjścia jest tylko śmiertelna choroba i śmierć. Cała reszta ma jakieś wyjście.

Boję się i nie akceptuję przemocy, agresji, niesprawiedliwości. W relacjach, przyjaźniach i w życiu zawodowym. Ze wszystkich rzeczy, jakie chciałbym podarować światu, najważniejszą jest miłość. Niemniej dobrze, że nie mam dzieci. Byłbym złym ojcem.

Damian Maliszewski

Jeżeli tekst Ci się spodobał – Udostępnij, podziel się, zostaw komentarz, prześlij komuś, komu być może teraz jest potrzebny.

Zachęcam też do znalezienia mnie na Facebooku, Instagram i YouTube.

https://www.facebook.com/damian.maliszewski.56

https://www.instagram.com/damianmaliszewski/

https://www.youtube.com/user/DamianMaliszewski

https://twitter.com/damianmaliszews

Fot. Hubert Gostomski


17 Komentarzy

Marta · 9 lutego 2019 o 07:15

Bardzo trudny i prawdziwy tekst. Bardzo inspirujący. Cieszę się że miałeś odwagę to napisać, często swoje najpiękniejsze demony chowa się najgłębiej…. Niestety nadal w sobie.
Bardzo dziękuję.
Pozdrawiam serdecznie Marta

Justyna · 8 lutego 2019 o 17:49

Tyle emocji…tyle emocji…czytam i łzy same płyną powoli prostą stróżką po policzkach…człowiek potrafi tyle znieść…tyle a może aż tyle … Trzymam kciuki za szczęście za Twoje szczęście! Myślę też że, wszystko ma swój czas i zawsze wychodzi słońce! Cieszę się, że przeczytałam Twój tekst zostawi w moim sercu ślad.

Monika · 8 lutego 2019 o 16:17

Gratuluję odwagi!!! Nie każdy by sięodważył na takie wyznania. Zasmucil Mnie koniec wyznania nie zgodzę się z tym, że byłbyś złym ojcem!! Miałam podobne dzieciństwo z tym że mama zawsze się broniła a z wiekiem My tzn.dzieci bronilismy Jej. Dziś mam trójkę cudownych dzieci i na całe Moje szczęście dobrego męża, że ani Ja ani dzieci nie muszą przeżywać tego co Ja w dzieciństwie. Nigdy też im nie mówię o złych momentach zawsze o dobrych nie muszą wszystkiego wiedzieć w końcu to dziadek hmm… mama nie żyje już kilka lat z czym nie mogę się pogodzić bo dlaczego Boże dobrych zabierasz a….. zostaje na tym pięknym świecie???!!! Także Damian wierzę że uda Ci się znaleźć drugą połówkę i będziesz w pełni szczęśliwy!!! Tego Ci życzę :)

Ella · 8 lutego 2019 o 14:09

Jesteśmy wadliwi i to bardzo. Podobne przeżycia , mimo tego ze moj tata był podobny do twojego jeśli chodzi o picie alkoholu i znęcanie się psychiczne i fizyczne to zawdzięczam mu to,ze nauczył mnie bycia silną psychicznie oraz tego,ze potrafię być niezależna . Co kolwiek się działo w moim życiu , raniło mnie jak Piła tnąca kilkusetletnie drzewo, to mimo tych ran podnosiłam się ,i byłam jak Feniks podnoszacy się z popiołów. Mimo,ze mam za sobą nie udane małżeństwo , które wyglądało podobnie jak te u twoich i moich rodziców. Lata udręki. Udało się odeszłam. I o dziwo to moj tata namawiał mnie do tego abym wreszcie wzięła się w garść i poszła do przodu. Dzięki niemu wiele potrafię ale czy potrafię kochać , starałam się , próbowałam , zostałam sama z dziećmi, bez bliskiej osoby , bez przyjaciół , bez rodziny , bez wszystkiego co innym przychodzi z łatwością. Nie potrafię stworzyć związku , nie potrafię kochać ludzi jedynie zwierzęta . Najchętniej ucieklabym do chaty w lesie i żyła w spokoju i ciszy aby nie musieć tłumaczyć innym dlaczego jestem sama bo tak naprawdę mimo tego, ze mam wspaniałe dzieci jestem sama i jak Don Kichot walczący z wiatrakami. Damian -Dziekuje za ten tekst.

    Kafia · 10 lutego 2019 o 22:29

    Osobiście Cię nie znam, ale wychowywalam się na tym samym osiedlu. To bardzo przykre, że tyle wycierpialeś. Ja po części, wiem jak ciężko jest żyć z tymi ranami. Czasem myślę, że już do końca mojego życia będę musiała chodzić na różnego rodzaju terapię. I z tego powodu często czuje się tym zmęczona. W zeszłym roku moje nogi odmówiły posłuszeństwa i przez 2 tygodnie nie chodziłam. Nigdy bym nie przypuszczał, że może to być na tle emocjonalnym, podejrzewano najgorsze choroby A wszystko związane z tym jak żyje i jak żyć często mi się nie chce.Dziękuję za Twoją szczerość i Życzę Ci Wszystkiego Dobrego. Powodzenia Damianie, masz ogromne serce! Pozdrawiam

Krysia · 8 lutego 2019 o 10:51

Dziękuję.
Za otwarte serce.
Nie skomentuję… Jednak nie….
Po prostu DZIĘKUJĘ.

Jols · 8 lutego 2019 o 09:37

Wow. Przeczytałam ze łzami w oczach. Ile z tego artkułu jest o mnie. Nazwałeś w piękny sposób to co siedziało we mnie od lat a czego sama nie potrafiłam nazwac. Pierwszy raz nie wiem co napisac. Zamurowało mnie. Damian jesteś cudownym, wrażliwym, przystojnym facetem I nie zgadzam sie, ze byłbys złym ojcem. Nie po tym co przeszedłeś. Wiesz czego bymoczekujesz chciała spotkać Cie osobiście, wypić z Toba kawe I pomilczeć. Szczęścia, piéknego życia I miłości ?

Ania · 8 lutego 2019 o 09:32

Dziękuję ze jesteś , oby takich ludzi było jak najwięcej ? pozdrawiam serdecznie z Rybnika

35mm · 8 lutego 2019 o 08:56

Spieprzone dzieciństwo to niewyobrażalnie ciężki bagaż, który jest jakby przywiazany łańcuchem do naszej ręki i wszędzie ciągnie się za nami jeszcze dociążając…Trzeba znaleźć w sobie siłę i kosmiczną motywację, żeby pozbyć się tego co nas tłamsi i niszczy od środka. I można. I co zabrzmi może banalnie, te ciężkie doświadczenia czasami można przekuć w coś o przeciwnym biegunie, w dobro.
Ile osób tyle historii…

Celina · 8 lutego 2019 o 08:51

Czytałam z zapartym tchem …..łzy cisnęły się do oczy … niedowierzanie , smutek , złość wszystkie te emocje się mieszały …. dlaczego ???? Ciesze sie , ze po takich przeżyciach wyrósł świadomy i wrażliwy mężczyzna !!!!!!

Aneta · 8 lutego 2019 o 08:42

Dziękuję za ten tekst. Nie ma sytuacji bez wyjścia, wiem to na własnym przykładzie. Trzeba znaleźć w sobie odwagę i chęci do zmiany sytuacji. Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *